To był spokojny, lipcowy wieczór w
Swords. Ludzie zmęczeni po pracy wypoczywali w swoich domach. Na
wybrzeżu ciągnęła się długa ulica przy której stało
kilkadziesiąt takich samych willi. W jednej z nich mieszkała
osiemnastoletnia dziewczyna o dźwięcznym imieniu Megan. Była to
drobna brunetka o granatowych oczach i szlachetnych rysach twarzy.
Kiedyś była bardzo wesołą i towarzyską osobą lecz od pewnego
czasu całe dnie spędzała siedząc w swoim ogromnym pokoju. Tak
również było i tego wieczora. Dziewczyna siedziała z podkulonymi
nogami na parapecie i pustym wzrokiem patrzyła na morze. Słońce
powoli zachodziło za horyzont a na plaży pozostały jedynie
pojedyncze osoby. Jej policzki były jeszcze mokre od łez co
oznaczało że niedawno płakała. Nagle usłyszała ciche pukanie a
chwilę później ktoś otworzył drzwi i wszedł do pomieszczenia.
Megan nawet się nie poruszyła więc owa osoba podeszła do niej i
położyła dłoń na jej ramieniu.
-Kochanie może przyjdziesz na
kolację? - Alicja Courtney była kopią córki tylko o kilkanaście
lat starszą. Obie kobiety miały idealne kształty i taki sam kolor
włosów. Jedynie różniły je inne kolory oczu. Już na pierwszy
rzut oka widać było że są ze sobą spokrewnione.
-Dziękuję mamo ale nie jestem
głodna.
-Megi proszę. Nie możesz całymi
dniami nic nie robić i nie jeść. Zejdź do nas na dół chociaż
na chwilę. - W tej chwili dziewczyna westchnęła ciężko i
odwróciła się do mamy. Jej rodzicielka patrzyła na nią z
widoczną troską. Przecząco pokręciła głową i ponownie
odwróciła się patrząc na jakiś punkt w oddali. Po chwili
usłyszała odgłos zamykanych drzwi. Po raz kolejny została z tym
wszystkim sama. Powoli zamknęła powieki i oparła się czołem o
zimną szybę.
-Czy wierzysz w miłość? - Spytała
brunetka wdrapując mu się na kolana.
-Wierzę.
-Naucz mnie kochać. - Po tych
słowach przyciągnął ją mocno do siebie i złożył delikatny
pocałunek na jej wargach.
Kolejne dni niczym nie różniły się
od poprzednich. Dla Megan każdy z nich wyglądał tak samo. Nadal
całymi dniami siedziała w pokoju i pomimo wielu prób wszystkich
członków rodziny oraz przyjaciół nie udało się jej stamtąd
wyciągnąć. Państwo Courtney bardzo martwili się o swoją
ukochaną córkę. Cały czas szukali sposobu aby wyrwać ją z tej
szarej codzienności. Dobrze wiedzieli jak dziewczyna cierpi z
powodu straty ukochanej dla niej osoby. Sami do tej pory nie mogli
przyzwyczaić się do braku wizyt tego miłego chłopaka w tym domu.
-Chyba mam pomysł. - Szepnęła sama
do siebie Alicja i biegiem puściła się do gabinetu męża aby
wytłuścić mu wszystko.
Megan siedziała na swoim balkonie i
czytała kolejną książkę, którą podsunęła jej rano matka
twierdząc że to chwilowo pozwoli zapomnieć. Właśnie miała
zaczynać rozdział siódmy, gdy poczuła jak ktoś siada koło niej.
Nie miała ochoty na kolejną bezsensowną dyskusję na temat jej
zdrowia psychicznego więc niechętnie podniosła głowę. Tak jak
się tego spodziewała koło niej siedziała szeroko uśmiechająca
się Alicja a obok niej stał jej mąż.
-Jakiś problem? - Burknęła niemiło.
Rodzice przyzwyczajeni do jej podłego nastroju nawet nie zareagowali
na jej ton.
-Skarbie, tak pomyśleliśmy sobie z
tatą, że przydałby ci się jakiś wyjazd gdzieś gdzie na chwilę
mogłabyś zająć się czymś innym.
-Co macie na myśli? - Spytała a jedna
brew automatycznie podjechała jej do góry.
-Mam taką pewną przyjaciółkę w
Anglii, która nazywa się Anne. Ma ona syna Harryego i okazało się
że on ma jakiś tam zespół więc razem z chłopakami mieszkają...
-Można by tak od razu do szczegółów
przejść? - Przerwała jej w połowie zdania.
-No to jedziesz do nich na miesiąc.-
Kobieta oznajmiła wesołym głosem.
-Chyba sobie żartujesz! Nigdzie nie
jadę do żadnego Harryego!
-A właśnie że pojedziesz! Rozumiem
że jest ci ciężko ale musisz coś w końcu zrobić ze swoim
życiem. A teraz idź się pakuj bo jutro o 16 masz samolot.
-Ale mamo! - Krzyknęła w stronę
pani Courtney ale ta jedynie skarciła ją wzrokiem i ciągnąc
swojego męża opuściła pokój. Zrezygnowana brunetka wiedziała że
nie ma tutaj nic do gadania. W sumie jej matka miała poniekąd
rację. Nie może spędzić całego życia zamknięta w pokoju.
'Użalanie nad sobą nic ci nie da' pomyślała i skierowała się w
stronę swojej ogromnej garderoby. Wyciągnęła z niej dwie walizki
i zaczęła wrzucać do nich najpotrzebniejsze rzeczy. Skończyła
dopiero po kilku godzinach jak zaczynało się robić ciemno.
Zmęczona opadła na łóżko wbijając swój wzrok w sufit. Zaczęła
myśleć o najbliższym miesiącu podczas, którego ma zamieszkać z
pięcioma chłopakami. Z chłopakami, których nawet nie zna i nigdy
nie widziała na oczy.
Kilkaset kilometrów od Swords w willi
na przedmieściach Londynu mieszkała piątka chłopaków. Jednak nie
byli oni tacy zwyczajni jak niektórym mogłoby się wydawać. Bowiem
wszyscy należeli do zespołu zwanego one direction.
-Niall głupku oddaj tego pilota! - Na
blondyna o niebieskich oczach rzucił się chłopak o brązowych
włosach. Harry Styles, bo tak nazywał się ów brunet próbował
wyrwać swojemu przyjacielowi pożądany przez niego przedmiot. Obaj
mężczyźni zaczęli się szarpać a reszta domowników z
rozbawieniem przyglądała się tej scenie. Niebieskooki chłopak
jednak nie dawał za wygraną i po chwili w ich salonie rozpoczął
się bieg z przeszkodami. W momencie gdy Harry prawie doganiał
Horana do ich posiadłości wkroczyła drobna kobieta. Automatycznie
oboje stanęli w miejscu co spowodowało że jeden przewrócił się
na drugiego lądując na podłodze.
-Harry, Niall! Wstawać mi szybko z
tej podłogi i marsz do salonu.
-Ciebie też miło widzieć mamo.-
Mruknął Styles podnosząc się z ziemi. Złożył na jej policzku
całusa i udał się za nią do wcześniej wspomnianego
pomieszczenia. Za nimi podążał Niall cały czas masując obolałą
rękę.
-Liam, Zayn, Louis jak miło was
widzieć.
-Dzień dobry pani. - Odpowiedzieli
chórkiem i po chwili cała piątka usiadła na kanapie a przed nimi
z założonymi na piersiach rękami stanęła matka bruneta.
-Co cię do nas sprowadza?
-Od jutra będziecie mieli gościa.
Dwie godziny później cała piątka
biegała po domu i starała się w miarę ogarnąć bałagan jaki
wszędzie panował. Mama Harryego oznajmiła im że jakaś córka jej
przyjaciółki ma przyjechać do nich na miesiąc ponieważ ma jakieś
tam problemy. Po odpowiedzeniu na milion pytań stwierdziła że
przydałoby się trochę posprzątać. Oczywiście tak jak się tego
spodziewała spotkała się sprzeciwem z ich strony. Bowiem wszyscy
zgodnie oznajmili, że w ich domu jest czysto i nie będą dla
jakiejś tam baby sprzątać. Jednak pod wpływem spojrzenia kobiety
przyznali jej rację i chcąc nie chcąc wykonywali polecenia pani
Styles.
-Jak myślicie jaka będzie? - Spytał
Louis podczas wspólnego mycia podłóg.
-Mam nadzieję że w miarę normalna.
-Oj wiecie że nie o to mi chodzi!
Myślicie że będzie miała ładne ciało? - Odpowiedzią na jego
pytanie był śmiech przyjaciół oraz mokra ścierka, która
wylądowała na jego twarzy. Oburzony spojrzał na wszystkich a ci w
tym momencie udali że bardzo zafascynowała ich podłoga.
-Ej a to za co?!
-Za nieumiejętne sprzątanie. -
Parsknął Liam. Tomlinson urażony tą uwagą z poważną miną
odwrócił się i zaczął śmiesznie nadymać buzię. 'Jak dzieci,
jak dzieci' pomyślała mama Hazzy, która z krzesła przyglądała
się ich poczynaniom. Kobieta ta kochała ich wszystkich i traktowała
jak własne dzieci. Od kiedy zamieszkali razem była częstym gościem
w ich domu. Zazwyczaj wpadała raz na kilka dni w celu uzupełnienia
braków w ich lodówce a w weekendy razem z innymi prawnymi
opiekunkami chłopców spotykały się na wspólne obiady. Była
niezmiernie dumna ze swojego syna, że jest taki samodzielny. Jednak
instynkt macierzyński nie pozwalał jej na pozostawienie Harryego
samego sobie. Spojrzała jeszcze raz w stronę przedrzeźniających
się chłopaków a na jej twarzy mimowolnie zagościł uśmiech.
Następnego dnia obudziły ją
promienie słońca zalewające jej twarz. Powoli podniosła się z
łóżka i rozejrzała po pokoju. powoli podniosła się z łóżka a
kroki swe skierowała na taras. podeszła do balustrady na której
zacisnęła swoje delikatne dłonie. Mocno wciągnęła powietrze
przymykając oczy. Czuła jak wiatr delikatnie muska jej twarz. Przed
oczami stanęła jej twarz uśmiechniętego chłopaka o
kruczoczarnych włosach. Automatycznie zacisnęła mocniej powieki.
Nie miała już siły płakać. Czuła, że to wszystko ją przerasta
jednak nie potrafiła nic zrobić aby otrząsnąć się po tragedii.
Nie chciała jechać do Londynu. Nie chciała o nim zapomnieć.
Jedyną rzeczą jakiej w tej chwili potrzebowała to jego obecność
przy niej. Jego miękkie dłonie błądzące po jej ciele, jego
gorące usta całujące z taką zachłannością jakby bał się że
za chwilę może jej nie być. Zaśmiała się ironicznie ze swoich
myśli. Zawsze zapewniał ją że zawsze będą razem i nigdy jej nie
zostawi. Jak bardzo się mylił. Tym razem nie udało jej się
powstrzymać łez. Wszystko w tym miejscu było z nim związane.
-Znowu o tym myślisz. - Na dźwięk
głosu za jej plecami aż podskoczyła łapiąc się ręką za serce.
Odwróciła się i ujrzała swojego brata. Eric Courtney był o trzy
lata starszy od swojej siostry. Tak samo jak reszta jej rodziny miał
gęste brązowe włosy. Megan zajmowała w jego życiu honorowe
miejsce. Była dla niego bardzo ważna i starał się nią opiekować
najlepiej jak tylko potrafił. W tej chwili patrzył na nią z
troską. Osiemnastolatka już chciała coś powiedzieć jednak on jej
na to nie pozwolił. Przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.
Kolejny raz pozwolił siostrze wypłakać się na jego ramieniu. Tak
jak myślał chwilę później usłyszał głośny szloch dziewczyny.
-Tak bardzo mi go brakuje. - Załkała.
Na te słowa przycisnął ją mocniej do siebie i zaczął powoli
gładzić po włosach. Jak zawsze nie odzywał się wcale. Wiedział
że jego słowa są tutaj niepotrzebne. Stali tak dobre piętnaście
minut a gdy przestała płakać odsunął ją od siebie i spojrzał w
zapłakane oczy. Wierzchem dłoni starł jej łzy z policzków i
nieznacznie uśmiechnął się.
-Kocham cię.
-Ja ciebie też mała Gi, ja ciebie
też.
-Wszystko masz? Dasz sobie sama radę?
Jak wylądujesz ktoś będzie na ciebie czekał. Pamiętaj żeby
zadzwonić do nas jak tylko wylądujesz no i masz już nie płakać.-
Cała rodzina Courtneyów stała w głównym holu oczekując na
samolot do Londynu. Alicja cały czas wypytywała się córki czy
wszystko wzięła i jak na prawdziwą matkę przystało dawała jej
milion niepotrzebnych rad. Megan jednak dzielnie to znosiła i tylko
przytakiwała głową. Tuż przed szesnastą pożegnała się ze
wszystkimi i ruszyła w stronę samolotu. Gdy przeszła przez
barierki ostatni raz odwróciła się aby pomachać rodzicom i
Erickowi. Później chwyciła swoje bagaże i udała się w stronę
swojego samolotu. Kilka minut później siedziała na wyznaczonym
miejscu i zapinała pasy. Za dwie godziny miała być na miejscu.
-Widzisz ją gdzieś? - Na lotnisku w
Londynie stało dwóch brunetów. Nie byłoby w tym nic dziwnego
gdyby nie towarzyszył im ochroniarz a nastolatki nie mdlały na ich
widok. Obaj rozglądali się na boki w poszukiwaniu dziewczyny.
-Harry powiedział ci jak ona wygląda?
-Nie , podobno on sam nie wie.
-Świetnie... Szukamy kogoś i nawet
nie wiemy jak wygląda. Uważaj fanka na dziesiątej! -Po tych
słowach nałożyli szybko okulary i schowali się za Jasperem.
Oczywiście zza tak ogromnego człowieka było im o wiele trudniej
wypatrywać gościa lecz dzisiaj nie mieli czasu na rozdawanie
autografów. Kiedy myśleli że tajemnicza dziewczyna nigdy się nie
pojawi jeden z nich dostrzegł ją. Stała jakieś dwadzieścia
metrów od nich i z ciekawością rozglądała się na boki. Była
ubrana w białe rurki, do tego liliowy sweterek a na nogach miała
balerinki. Jej brązowe fale były spięte w grubego warkocza.
Kobieta wyraźnie kogoś szukała. Chłopcy nie zastanawiając się
ani minuty ruszyli w jej stronę.
-Ty jesteś Megan prawda?
-Tak a ty zapewne Harry? -
Odpowiedziała grzecznie wyciągając rękę w stronę chłopaka. Po
tych słowach zauważyła zmieszanie na ich twarzach. Byli przekonani
że będzie wiedziała kim są.
-E.. Harry nie mógł przyjechać.
Jestem Louis a to jest Niall - Odpowiedział głową wskazując
blondyna stojącego obok. Odwróciła się w jego stronę i
powtarzając swoje imię podała mu rękę. Po chwili we trójkę
ruszyli w stronę samochodu. Niall zapakował walizki a Louis w tym
czasie pożegnał się z ochroniarzem. Kiedy wszyscy byli już gotowi
wsiedli do pojazdu i wyjechali z parkingu. Na początku panowała
niezręczna cisza. Chłopaki jakby wyczuwali zły nastrój koleżanki
i nie wiedzieli za bardzo o czym mają rozmawiać. Niall cicho nucił
jakąś piosenkę stukając palcami o kierownicę, Louis oglądał
swoje paznokcie a Megan patrzyła na mijane krajobrazy za oknem.
-Jesteś z Irlandii? - Spytał w
pewnym momencie blondyn. Dziewczyna odwróciła głowę w jego
kierunku i twierdząco pokiwała głową.
-Skąd wiesz?
-Akcent.
-Ach no tak. Ale ty też chyba stamtąd
pochodzisz? - Po tych słowach Horan spojrzał na nią zdziwiony a
Lou zaczął kasłać.
-Ty naprawdę nie wiesz kim jesteśmy?
- Wypalił w pewnym momencie chłopak siedzący z tyłu.
-A powinnam?
- Tak, to znaczy nie. Sam nie wiem. -
Zaczął się plątać , ponieważ zdał sobie sprawę że to co
powiedział nie było zbytnio na miejscu. Megan spojrzała na niego i
podniosła jedną brew do góry.
-To może mi powiecie dlaczego
powinnam was znać?
-Kojarzysz zespół one direction?
-Tak, moja przyjaciółka ich
uwielbia.
-No to właśnie to my. - Powiedział
z dumą Niall. Dziewczyna spojrzała na nich zdziwiona. Jill jej
kiedyś coś tam wspomniała o swoich idolach ale zbytnio wtedy jej
nie słuchała. W pamięci spróbowała przypomnieć sobie plakaty
które widziała u niej w pokoju.
-Wiedziałam, że was skądś kojarzę!
Przez resztę drogi chłopaki
opowiadali jej o ich zespole. Próbowali również dowiedzieć się
czegoś o niej lecz ona zręcznie omijała ten temat. Wiedziała, że
wtedy przypomniałaby sobie o wszystkich przykrych przeżyciach. Bała
się, że wtedy będzie miała kolejny atak płaczu a nie chciała
rozklejać się przed nimi. Pół godziny później zajechali pod
ogromną posiadłość. Wysiadła z samochodu i rozejrzała się
wokół. Była to spokojna dzielnica. Nie miała jednak czasu na
większe rozeznanie, gdyż została pociągnięta w stronę wejścia.
Tam zastała kolejnych dwóch chłopaków. Z tego co się dowiedziała
nazywali się Liam i Zayn. Usiadła razem z nimi w oczekiwaniu na
Haryyego do którego tutaj właśnie przyjechała. Musiała przyznać,
że w towarzystwie czterech obcych mężczyzn czuła się nieswojo.
Ci jednak starali się bardzo aby poczuła się swobodniej. Była im
za to ogromnie wdzięczna. Louis był właśnie w połowie
opowiadanego dowcipu, gdy do salonu wkroczył najbardziej
wyczekiwany. Brunetka podniosła głowę i zastygła w ruchu. Kogo
jak kogo ale jego na pewno się tutaj nie spodziewała.
-To ty? - Wydukała w końcu wbijając
wzrok w chłopaka.