niedziela, 3 marca 2013

2. Zapoznanie

To był spokojny, lipcowy wieczór w Swords. Ludzie zmęczeni po pracy wypoczywali w swoich domach. Na wybrzeżu ciągnęła się długa ulica przy której stało kilkadziesiąt takich samych willi. W jednej z nich mieszkała osiemnastoletnia dziewczyna o dźwięcznym imieniu Megan. Była to drobna brunetka o granatowych oczach i szlachetnych rysach twarzy. Kiedyś była bardzo wesołą i towarzyską osobą lecz od pewnego czasu całe dnie spędzała siedząc w swoim ogromnym pokoju. Tak również było i tego wieczora. Dziewczyna siedziała z podkulonymi nogami na parapecie i pustym wzrokiem patrzyła na morze. Słońce powoli zachodziło za horyzont a na plaży pozostały jedynie pojedyncze osoby. Jej policzki były jeszcze mokre od łez co oznaczało że niedawno płakała. Nagle usłyszała ciche pukanie a chwilę później ktoś otworzył drzwi i wszedł do pomieszczenia. Megan nawet się nie poruszyła więc owa osoba podeszła do niej i położyła dłoń na jej ramieniu.
-Kochanie może przyjdziesz na kolację? - Alicja Courtney była kopią córki tylko o kilkanaście lat starszą. Obie kobiety miały idealne kształty i taki sam kolor włosów. Jedynie różniły je inne kolory oczu. Już na pierwszy rzut oka widać było że są ze sobą spokrewnione.
-Dziękuję mamo ale nie jestem głodna.
-Megi proszę. Nie możesz całymi dniami nic nie robić i nie jeść. Zejdź do nas na dół chociaż na chwilę. - W tej chwili dziewczyna westchnęła ciężko i odwróciła się do mamy. Jej rodzicielka patrzyła na nią z widoczną troską. Przecząco pokręciła głową i ponownie odwróciła się patrząc na jakiś punkt w oddali. Po chwili usłyszała odgłos zamykanych drzwi. Po raz kolejny została z tym wszystkim sama. Powoli zamknęła powieki i oparła się czołem o zimną szybę.

-Czy wierzysz w miłość? - Spytała brunetka wdrapując mu się na kolana.
-Wierzę.
-Naucz mnie kochać. - Po tych słowach przyciągnął ją mocno do siebie i złożył delikatny pocałunek na jej wargach.


Kolejne dni niczym nie różniły się od poprzednich. Dla Megan każdy z nich wyglądał tak samo. Nadal całymi dniami siedziała w pokoju i pomimo wielu prób wszystkich członków rodziny oraz przyjaciół nie udało się jej stamtąd wyciągnąć. Państwo Courtney bardzo martwili się o swoją ukochaną córkę. Cały czas szukali sposobu aby wyrwać ją z tej szarej codzienności. Dobrze wiedzieli jak dziewczyna cierpi z powodu straty ukochanej dla niej osoby. Sami do tej pory nie mogli przyzwyczaić się do braku wizyt tego miłego chłopaka w tym domu.
-Chyba mam pomysł. - Szepnęła sama do siebie Alicja i biegiem puściła się do gabinetu męża aby wytłuścić mu wszystko.

Megan siedziała na swoim balkonie i czytała kolejną książkę, którą podsunęła jej rano matka twierdząc że to chwilowo pozwoli zapomnieć. Właśnie miała zaczynać rozdział siódmy, gdy poczuła jak ktoś siada koło niej. Nie miała ochoty na kolejną bezsensowną dyskusję na temat jej zdrowia psychicznego więc niechętnie podniosła głowę. Tak jak się tego spodziewała koło niej siedziała szeroko uśmiechająca się Alicja a obok niej stał jej mąż.
-Jakiś problem? - Burknęła niemiło. Rodzice przyzwyczajeni do jej podłego nastroju nawet nie zareagowali na jej ton.
-Skarbie, tak pomyśleliśmy sobie z tatą, że przydałby ci się jakiś wyjazd gdzieś gdzie na chwilę mogłabyś zająć się czymś innym.
-Co macie na myśli? - Spytała a jedna brew automatycznie podjechała jej do góry.
-Mam taką pewną przyjaciółkę w Anglii, która nazywa się Anne. Ma ona syna Harryego i okazało się że on ma jakiś tam zespół więc razem z chłopakami mieszkają...
-Można by tak od razu do szczegółów przejść? - Przerwała jej w połowie zdania.
-No to jedziesz do nich na miesiąc.- Kobieta oznajmiła wesołym głosem.
-Chyba sobie żartujesz! Nigdzie nie jadę do żadnego Harryego!
-A właśnie że pojedziesz! Rozumiem że jest ci ciężko ale musisz coś w końcu zrobić ze swoim życiem. A teraz idź się pakuj bo jutro o 16 masz samolot.
-Ale mamo! - Krzyknęła w stronę pani Courtney ale ta jedynie skarciła ją wzrokiem i ciągnąc swojego męża opuściła pokój. Zrezygnowana brunetka wiedziała że nie ma tutaj nic do gadania. W sumie jej matka miała poniekąd rację. Nie może spędzić całego życia zamknięta w pokoju. 'Użalanie nad sobą nic ci nie da' pomyślała i skierowała się w stronę swojej ogromnej garderoby. Wyciągnęła z niej dwie walizki i zaczęła wrzucać do nich najpotrzebniejsze rzeczy. Skończyła dopiero po kilku godzinach jak zaczynało się robić ciemno. Zmęczona opadła na łóżko wbijając swój wzrok w sufit. Zaczęła myśleć o najbliższym miesiącu podczas, którego ma zamieszkać z pięcioma chłopakami. Z chłopakami, których nawet nie zna i nigdy nie widziała na oczy.

Kilkaset kilometrów od Swords w willi na przedmieściach Londynu mieszkała piątka chłopaków. Jednak nie byli oni tacy zwyczajni jak niektórym mogłoby się wydawać. Bowiem wszyscy należeli do zespołu zwanego one direction.

-Niall głupku oddaj tego pilota! - Na blondyna o niebieskich oczach rzucił się chłopak o brązowych włosach. Harry Styles, bo tak nazywał się ów brunet próbował wyrwać swojemu przyjacielowi pożądany przez niego przedmiot. Obaj mężczyźni zaczęli się szarpać a reszta domowników z rozbawieniem przyglądała się tej scenie. Niebieskooki chłopak jednak nie dawał za wygraną i po chwili w ich salonie rozpoczął się bieg z przeszkodami. W momencie gdy Harry prawie doganiał Horana do ich posiadłości wkroczyła drobna kobieta. Automatycznie oboje stanęli w miejscu co spowodowało że jeden przewrócił się na drugiego lądując na podłodze.
-Harry, Niall! Wstawać mi szybko z tej podłogi i marsz do salonu.
-Ciebie też miło widzieć mamo.- Mruknął Styles podnosząc się z ziemi. Złożył na jej policzku całusa i udał się za nią do wcześniej wspomnianego pomieszczenia. Za nimi podążał Niall cały czas masując obolałą rękę.
-Liam, Zayn, Louis jak miło was widzieć.
-Dzień dobry pani. - Odpowiedzieli chórkiem i po chwili cała piątka usiadła na kanapie a przed nimi z założonymi na piersiach rękami stanęła matka bruneta.
-Co cię do nas sprowadza?
-Od jutra będziecie mieli gościa.

Dwie godziny później cała piątka biegała po domu i starała się w miarę ogarnąć bałagan jaki wszędzie panował. Mama Harryego oznajmiła im że jakaś córka jej przyjaciółki ma przyjechać do nich na miesiąc ponieważ ma jakieś tam problemy. Po odpowiedzeniu na milion pytań stwierdziła że przydałoby się trochę posprzątać. Oczywiście tak jak się tego spodziewała spotkała się sprzeciwem z ich strony. Bowiem wszyscy zgodnie oznajmili, że w ich domu jest czysto i nie będą dla jakiejś tam baby sprzątać. Jednak pod wpływem spojrzenia kobiety przyznali jej rację i chcąc nie chcąc wykonywali polecenia pani Styles.
-Jak myślicie jaka będzie? - Spytał Louis podczas wspólnego mycia podłóg.
-Mam nadzieję że w miarę normalna.
-Oj wiecie że nie o to mi chodzi! Myślicie że będzie miała ładne ciało? - Odpowiedzią na jego pytanie był śmiech przyjaciół oraz mokra ścierka, która wylądowała na jego twarzy. Oburzony spojrzał na wszystkich a ci w tym momencie udali że bardzo zafascynowała ich podłoga.
-Ej a to za co?!
-Za nieumiejętne sprzątanie. - Parsknął Liam. Tomlinson urażony tą uwagą z poważną miną odwrócił się i zaczął śmiesznie nadymać buzię. 'Jak dzieci, jak dzieci' pomyślała mama Hazzy, która z krzesła przyglądała się ich poczynaniom. Kobieta ta kochała ich wszystkich i traktowała jak własne dzieci. Od kiedy zamieszkali razem była częstym gościem w ich domu. Zazwyczaj wpadała raz na kilka dni w celu uzupełnienia braków w ich lodówce a w weekendy razem z innymi prawnymi opiekunkami chłopców spotykały się na wspólne obiady. Była niezmiernie dumna ze swojego syna, że jest taki samodzielny. Jednak instynkt macierzyński nie pozwalał jej na pozostawienie Harryego samego sobie. Spojrzała jeszcze raz w stronę przedrzeźniających się chłopaków a na jej twarzy mimowolnie zagościł uśmiech.
Następnego dnia obudziły ją promienie słońca zalewające jej twarz. Powoli podniosła się z łóżka i rozejrzała po pokoju. powoli podniosła się z łóżka a kroki swe skierowała na taras. podeszła do balustrady na której zacisnęła swoje delikatne dłonie. Mocno wciągnęła powietrze przymykając oczy. Czuła jak wiatr delikatnie muska jej twarz. Przed oczami stanęła jej twarz uśmiechniętego chłopaka o kruczoczarnych włosach. Automatycznie zacisnęła mocniej powieki. Nie miała już siły płakać. Czuła, że to wszystko ją przerasta jednak nie potrafiła nic zrobić aby otrząsnąć się po tragedii. Nie chciała jechać do Londynu. Nie chciała o nim zapomnieć. Jedyną rzeczą jakiej w tej chwili potrzebowała to jego obecność przy niej. Jego miękkie dłonie błądzące po jej ciele, jego gorące usta całujące z taką zachłannością jakby bał się że za chwilę może jej nie być. Zaśmiała się ironicznie ze swoich myśli. Zawsze zapewniał ją że zawsze będą razem i nigdy jej nie zostawi. Jak bardzo się mylił. Tym razem nie udało jej się powstrzymać łez. Wszystko w tym miejscu było z nim związane.
-Znowu o tym myślisz. - Na dźwięk głosu za jej plecami aż podskoczyła łapiąc się ręką za serce. Odwróciła się i ujrzała swojego brata. Eric Courtney był o trzy lata starszy od swojej siostry. Tak samo jak reszta jej rodziny miał gęste brązowe włosy. Megan zajmowała w jego życiu honorowe miejsce. Była dla niego bardzo ważna i starał się nią opiekować najlepiej jak tylko potrafił. W tej chwili patrzył na nią z troską. Osiemnastolatka już chciała coś powiedzieć jednak on jej na to nie pozwolił. Przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Kolejny raz pozwolił siostrze wypłakać się na jego ramieniu. Tak jak myślał chwilę później usłyszał głośny szloch dziewczyny.
-Tak bardzo mi go brakuje. - Załkała. Na te słowa przycisnął ją mocniej do siebie i zaczął powoli gładzić po włosach. Jak zawsze nie odzywał się wcale. Wiedział że jego słowa są tutaj niepotrzebne. Stali tak dobre piętnaście minut a gdy przestała płakać odsunął ją od siebie i spojrzał w zapłakane oczy. Wierzchem dłoni starł jej łzy z policzków i nieznacznie uśmiechnął się.
-Kocham cię.
-Ja ciebie też mała Gi, ja ciebie też.

-Wszystko masz? Dasz sobie sama radę? Jak wylądujesz ktoś będzie na ciebie czekał. Pamiętaj żeby zadzwonić do nas jak tylko wylądujesz no i masz już nie płakać.- Cała rodzina Courtneyów stała w głównym holu oczekując na samolot do Londynu. Alicja cały czas wypytywała się córki czy wszystko wzięła i jak na prawdziwą matkę przystało dawała jej milion niepotrzebnych rad. Megan jednak dzielnie to znosiła i tylko przytakiwała głową. Tuż przed szesnastą pożegnała się ze wszystkimi i ruszyła w stronę samolotu. Gdy przeszła przez barierki ostatni raz odwróciła się aby pomachać rodzicom i Erickowi. Później chwyciła swoje bagaże i udała się w stronę swojego samolotu. Kilka minut później siedziała na wyznaczonym miejscu i zapinała pasy. Za dwie godziny miała być na miejscu.

-Widzisz ją gdzieś? - Na lotnisku w Londynie stało dwóch brunetów. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie towarzyszył im ochroniarz a nastolatki nie mdlały na ich widok. Obaj rozglądali się na boki w poszukiwaniu dziewczyny.
-Harry powiedział ci jak ona wygląda?
-Nie , podobno on sam nie wie.
-Świetnie... Szukamy kogoś i nawet nie wiemy jak wygląda. Uważaj fanka na dziesiątej! -Po tych słowach nałożyli szybko okulary i schowali się za Jasperem. Oczywiście zza tak ogromnego człowieka było im o wiele trudniej wypatrywać gościa lecz dzisiaj nie mieli czasu na rozdawanie autografów. Kiedy myśleli że tajemnicza dziewczyna nigdy się nie pojawi jeden z nich dostrzegł ją. Stała jakieś dwadzieścia metrów od nich i z ciekawością rozglądała się na boki. Była ubrana w białe rurki, do tego liliowy sweterek a na nogach miała balerinki. Jej brązowe fale były spięte w grubego warkocza. Kobieta wyraźnie kogoś szukała. Chłopcy nie zastanawiając się ani minuty ruszyli w jej stronę.
-Ty jesteś Megan prawda?
-Tak a ty zapewne Harry? - Odpowiedziała grzecznie wyciągając rękę w stronę chłopaka. Po tych słowach zauważyła zmieszanie na ich twarzach. Byli przekonani że będzie wiedziała kim są.
-E.. Harry nie mógł przyjechać. Jestem Louis a to jest Niall - Odpowiedział głową wskazując blondyna stojącego obok. Odwróciła się w jego stronę i powtarzając swoje imię podała mu rękę. Po chwili we trójkę ruszyli w stronę samochodu. Niall zapakował walizki a Louis w tym czasie pożegnał się z ochroniarzem. Kiedy wszyscy byli już gotowi wsiedli do pojazdu i wyjechali z parkingu. Na początku panowała niezręczna cisza. Chłopaki jakby wyczuwali zły nastrój koleżanki i nie wiedzieli za bardzo o czym mają rozmawiać. Niall cicho nucił jakąś piosenkę stukając palcami o kierownicę, Louis oglądał swoje paznokcie a Megan patrzyła na mijane krajobrazy za oknem.
-Jesteś z Irlandii? - Spytał w pewnym momencie blondyn. Dziewczyna odwróciła głowę w jego kierunku i twierdząco pokiwała głową.
-Skąd wiesz?
-Akcent.
-Ach no tak. Ale ty też chyba stamtąd pochodzisz? - Po tych słowach Horan spojrzał na nią zdziwiony a Lou zaczął kasłać.
-Ty naprawdę nie wiesz kim jesteśmy? - Wypalił w pewnym momencie chłopak siedzący z tyłu.
-A powinnam?
- Tak, to znaczy nie. Sam nie wiem. - Zaczął się plątać , ponieważ zdał sobie sprawę że to co powiedział nie było zbytnio na miejscu. Megan spojrzała na niego i podniosła jedną brew do góry.
-To może mi powiecie dlaczego powinnam was znać?
-Kojarzysz zespół one direction?
-Tak, moja przyjaciółka ich uwielbia.
-No to właśnie to my. - Powiedział z dumą Niall. Dziewczyna spojrzała na nich zdziwiona. Jill jej kiedyś coś tam wspomniała o swoich idolach ale zbytnio wtedy jej nie słuchała. W pamięci spróbowała przypomnieć sobie plakaty które widziała u niej w pokoju.
-Wiedziałam, że was skądś kojarzę!

Przez resztę drogi chłopaki opowiadali jej o ich zespole. Próbowali również dowiedzieć się czegoś o niej lecz ona zręcznie omijała ten temat. Wiedziała, że wtedy przypomniałaby sobie o wszystkich przykrych przeżyciach. Bała się, że wtedy będzie miała kolejny atak płaczu a nie chciała rozklejać się przed nimi. Pół godziny później zajechali pod ogromną posiadłość. Wysiadła z samochodu i rozejrzała się wokół. Była to spokojna dzielnica. Nie miała jednak czasu na większe rozeznanie, gdyż została pociągnięta w stronę wejścia. Tam zastała kolejnych dwóch chłopaków. Z tego co się dowiedziała nazywali się Liam i Zayn. Usiadła razem z nimi w oczekiwaniu na Haryyego do którego tutaj właśnie przyjechała. Musiała przyznać, że w towarzystwie czterech obcych mężczyzn czuła się nieswojo. Ci jednak starali się bardzo aby poczuła się swobodniej. Była im za to ogromnie wdzięczna. Louis był właśnie w połowie opowiadanego dowcipu, gdy do salonu wkroczył najbardziej wyczekiwany. Brunetka podniosła głowę i zastygła w ruchu. Kogo jak kogo ale jego na pewno się tutaj nie spodziewała.
-To ty? - Wydukała w końcu wbijając wzrok w chłopaka.